Obnażmy obłudę radiomaryjnych oszustów!
Morfinowa przyjaźń nie rdzewieje
Marek Kuchciński - pseudonim ‘Członek’, w latach siedemdziesiątych związany z bandą ‘Mundka’ okradającą apteki żeby zdobyć narkotyki.
Pan Poseł również przez 14 lat nie respektował prawomocnego wyroku sądu...
(nie podam żródeł - niech będzie to ćwiczenie intelektualne dla plujących w mailach na tą stronę fanatyków PiS'u, szukajcie a znajdziecie - chyba że nie umiecie;)
Kuchciński - pseudonim 'Członek'
Od Przyszedł do mnie i powiedział, że chce się do hipisów zapisać na członka" - opowiadał dziennikarzom "Mundek". Takim wstępem dzisiejszy poseł zdobył sobie pierwszy pseudonim - Członek. "Pamiętam, że Marek był też nazywany Penelopą, ale to przezwisko jest nie ze środowiska hipisowskiego. Tak go nazwali, bo udzielał się w kabarecie. Grał Odysa i musiał krzyczeć: "Penelopo, otwórz, to ja!". To było u nas w domu kultury na osiedlu Kmiecie" - dodaje jego znajomy z tamtych czasów, też były hipis. "Marek grał na kongach" - wspomina.
Kipisz u Kuchcińskich
Późniejszy szef klubu Prawa i Sprawiedliwości "na członka" zgłosił się jednak nie do niewinnej grupy dzieci kwiatów, ale do narkomanów, którzy dla zdobycia towaru byli skłonni popełnić każde przestępstwo.
"Z przemyskiego więzienia wyszedł recydywista Stanisław W. Był z Krakowa, ale postanowił zostać w Przemyślu i zamieszkał na prywatnej kwaterze u Kuchcińskich na Matejki" - opowiada były milicjant z sekcji kryminalnej przemyskiej komendy. Wkrótce okazało się, że W. włamał się do dwóch domów noclegowych PTTK i milicja weszła do mieszkania Kuchcińskich na przeszukanie.
"Zrobiliśmy kipisz, bo szukaliśmy fantów z tych włamań, ale znaleźliśmy jeszcze coś - morfinę" - wspomina milicjant. Okazało się, że W. razem z "Dyszlem" i "Mundkiem" fałszowali recepty, m.in. na morfinę i krople Inoziemcowa, które potem kupowali i rozprowadzali w grupie hipisowsko-narkomańskiej. Druki recept wykradł ojcu syn przemyskiego lekarza.
Sprawa trafiła do sądu.
"A Kuchciński?"
"Wtedy był "nielat". Na słomianej macie w jego pokoju były poprzypinane opakowania po herbacie z Peweksu. Myśleliśmy, że coś kombinuje z tą herbatą, parząc jakieś czaje (niezwykle mocne wywary). Nie mieliśmy jednak dowodów, że bierze twarde narkotyki. Przeprowadzaliśmy z nim wtedy rozmowy ostrzegawcze" - opowiada milicjant.
Śmierć w bramie
Wraz z modą na hipisów młodzieńcy i dziewczyny zapuścili długie włosy, założyli wąskie spodnie albo dzwony i zaczęli szukać narkotyków. Dostęp do nich w PRL nie był łatwy, wąchali więc klej, palili trawkę, haszysz, a niektórzy gotowali
wywary z makówek i tak otrzymany kompot wstrzykiwali sobie w żyły. Popularne były też wtedy leki o odurzającym działaniu, które trzeba było jakoś zdobyć.
"Tu chodziliśmy do szkoły, chociaż ja byłem w niższej klasie" - opowiada jeden z sąsiadów Kuchcińkich, wskazując w stronę Liceum im. Słowackiego. Rozmawiamy w przemyskiej restauracji. "Nikt z nas wtedy nie wiedział, co to narkotyki. Kiedy zaczął się ruch hipisów, widzieliśmy ich inny ubiór, długie włosy. Potem okazało się, że to grupa jakichś lekomanów, którzy włamują się do aptek. Sprawa stała się głośna. Na wiosnę 1975 rooku pisały o niej gazety, bo wśród zamieszanych były tzw. dzieci z dobrych domów. To z nimi trzymał się Marek" - wspomina.
"Dzidka" miała 17 lat. W kwietniu 1975 roku zmarła w bramie przu ul. Chopina. Dziesięć minut wcześniej dwójka kolegów narkomanów wstrzyknęła jej krople Inoziemcowa. Sami mieli je wziąć zaraz po niej. Już tego nie zrobili. Przestraszyli się. Śmierć młodej dziewczyny wstrząsnęła wtedy miastem. "Życie Przemyskie" napisało o niej reportaż "Niedokończone życie".
"Kilka tygodni wcześniej do sądu poszedł akt oskarżenia przeciwko 14 chłopcom i dziewczynom w wieku od 17 do 22 lat, którzy zażywali narkotyki. Nie pomogły rozmowy ostrzegawcze milicjantów z młodzieżą i rodzicami" - informował tygodnik. Akt tych spraw próżno jednak szukać w przemyskich prokuraturach, sądach i na policji. - Materiały z tamtych czasów zostały już zniszczone. Minęło przecież 30 lat - usłyszeliśmy we wszystkich tych instytucjach.
Po śmierci "Dzidki" milicja ostro wzięła się za środowiska hipisowsko-narkomańskie. Za nieumyślne spowodowanie śmierci sąd skazał tylko dwójkę narkomanów, którzy podali jej zastrzyk. Skąd dziewczyna wzięła krople Inoziemcowa, nie ustalono. "To nie było nasze towarzystwo" - podkreśla były hipis z grupy "Mundka" zapytany o sprawę "Dzidki". "Do nas należeli , , . Kręcił się koło nas też Marek i jego siostra" - przyznaje.
"Mundek" fałszuje recepty
"Zatrzymywaliśmy tego "Mundka" chyba kilkadziesiąt razy. Miał taki pokój zrobiony na czerwono, jak piekło. Raz mi się pociął żyletką" - wspomina śledczy z tamtych czasów.
Milicjanci z sekcji kryminalnej pamiętają, że u "Mundka" zawsze było parę osób. Niektórzy, choć wtedy ćpali, wyszli na ludzi. Pokończyli studia i są teraz znanymi malarzami czy grafikami. "To nie było zwykłe ćpanie. My mieliśmy własną ideologię, której częścią były narkotyki" - wspomina uczestnik tamtych spotkań, dziś szanowany obywatel Przemyśla.
Te idealistyczne wspomnienia burzą jednak przypadki śmierci z przedawkowania i z powodu źle zrobionego zastrzyku - kiedy do żyły dostało się powietrze. Także w grupie "Mundka" zdarzały się tragedie.
"W namiocie nad Sanem znaleźliśmy dwa trupy. Widywaliśmy tych młodych ludzi wcześniej u . Okazało się, że wstrzyknęli sobie wywar z makówek" - opowiada były milicjant.
Jego zdaniem grupa "Mundka" miała dwa główne sposoby na na zdobycie narkotyków: opisane już fałszowanie recept albo włamania do aptek.
"Dostałem wyrok w 1976 roku za włamania do aptek" - przyznaje DZIENNIKOWI Edmund Gorzelany. Takiej sprawy nie udało nam się odnaleźć. W lubelskim sądzie rejonowym dowiedzieliśmy się jednak, że w 1976 roku "Mundek" został zatrzymany i skazany za podrabianie recept na krople Inoziemcowa.
Prywatna sprawa posła
O Marku Kuchcińskim Gorzelany nie chce jednak rozmawiać. "Ale znamy się" - przyznaje. "Zawsze rękę podniesie, jak jedzie lancią. Potwierdza tylko, że coś brali i Marek też".
"Ojciec Kuchcińskiego przychodził do mnie i żalił się, że nie wie, co ma zrobić, żeby Marka wyprowadzić na ludzi. Żeby zostawił te narkotyki i to towarzystwo" - opowiada DZIENNIKOWI Stanisław Żółkiewicz, były wicewojewoda przemyski i prezes Stowarzyszenia Obrońców Pamięci Orląt Przemyskich.
Sam Marek Kuchciński unika jak może rozmów na temat swojej młodości. Przez dwa tygodnie zwodził nas, odwlekając spotkanie, a przez telefon, pytany o narkotyki, próbował przekonywać: "To moja prywatna sprawa".
Ps. Jako wicewojewoda Kuchciński po cichu wydzierżawił prawie 90 hektarów państwowej ziemi. "Po cichu", bo kiedy w kampanii wyborczej w 2001 r. lokalne gazety zapytały kandydatów na posłów o stan posiadania, Kuchciński o żadnych łąkach nawet nie wspomniał. Jak wynika z oficjalnych informacji rzeszowskiego oddziału Agencji Nieruchomości Rolnych, Marek Kuchciński również wydzierżawił w 2000 r. prawie 33 hektary pól w Wapowcach pod Przemyślem. Kiedy w październiku 2001 r. Kuchciński został posłem PiS, łąki w Bieszczadach oddał Agencji. Zupełnie coś innego poseł PiS zrobił jednak z polami w Wapowcach. Położone malowniczo pod lasem ziemie za zgodą Agencji scedował na Edmunda Gorzelanego, ps. Mundek, swojego guru z czasów hipisowsko-narkomańskiej przeszłości.
"Dlaczego zrobił pan taki prezent Gorzelanemu?" - zapytaliśmy posła Kuchcińskiego. Odesłał nas do Agencji Nieruchomości Rolnych, "bo to ona podejmowała decyzję" i do... Gorzelanego.
"Dlaczego poseł zrobił cesję dzierżawy na pana?" - pytamy "Mundka". "Bo go poprosiłem. Myślicie, że jestem taki naiwny, żeby wam się przyznać, że jestem słupem Marka Kuchcińskiego" - odpowiada Gorzelany, w swoim mniemaniu, dowcipnie.
Ciekawe, czy jeżeli Marek Kuchciński poprosi, to Gorzelany zrobi cesję dzierżawy na powrót na niego?
Posłowi się upiekło!
Poseł Marek Kuchciński przez 14 lat nie respektował prawomocnego wyroku sądu...
Poseł PiS Marek Kuchciński mówi, że dyrektora Liceum Plastycznego w Jarosławiu Józefa Kalinowskiego nie zna
Na trzy dni przed pierwszymi demokratycznymi wyborami parlamentarnymi w nowej Polsce, 23 października 1991 r., na łamach naszego tygodnika, w specjalnym dodatku wyborczym (nr 43) ukazało się ogłoszenie następującej treści: ?Zarząd Wojewódzki Porozumienia Centrum w Przemyślu informuje, że przeciwko Józefowi Kalinowskiemu, kandydatowi do Sejmu, prokuratura prowadzi postępowanie dowodowe?.
Szefem przemyskiego Porozumienia Centrum w tamtym czasie był obecny poseł PiS, były szef klubu parlamentarnego tej partii Marek Kuchciński. Józef Kalinowski zaś startował do Sejmu z listy nieistniejącego już Chrześcijańsko-Demokratycznego Stronnictwa Pracy. Józef Kalinowski: rzeźbiarz, nauczyciel w Liceum Plastycznym w Jarosławiu (obecnie dyrektor tej placówki), działacz pierwszej ?Solidarności?, wydawca lokalnej wersji bliuletynu Odnowa, członek Klubu Inteligencji Katolickiej z wynikiem 850 głosów do Sejmu nie wszedł. Nie udało się to także jego adwersarzowi.
16 rozpraw
We wspomnianym ogłoszeniu nie podano żadnych szczegółów. Ani jaka prokuratura prowadzi postępowanie, ani czego ono dotyczy. Nie było ich, bo żadnego postępowania żadna prokuratura przeciwko Józefowi Kalinowskiemu nie prowadziła. Ten postanowił więc oddać sprawę do sądu, która rozpatrywana była przez prawie dwa lata. Odbyło się aż 16 rozpraw, na których M. Kuchciński nie pojawił się ani razu. 9 listopada 1993 r. przed Sądem Okręgowym w Przemyślu zapadł wyrok w tej sprawie. Wyrok skazujący zarząd przemyskiego PC. Sąd uznał, że doszło do naruszenia dóbr osobistych J. Kalinowskiego i nakazał członkom Zarządu Wojewódzkiego PC w Przemyślu ? Zygmuntowi Grzesiakowi i Markowi Kuchcińskiemu ? odwołać ?nieprawdziwe zarzuty opublikowane w dodatku wyborczym do tygodnika Życie Przemyskie (nr 43 z dnia 23 października 1991 r.) pod adresem powoda Józefa Kalinowskiego?, poprzez umieszczenie na łamach naszego tygodnika stosownego oświadczenia i oddanie pokrzywdzonemu 24 tys. zł tytułem zwrotu kosztów procesu. Nakazał im też dokonanie wpłaty na konto Polskiego Czerwonego Krzyża 1 mln zł (przeliczając na dzisiejsze złotówki, Z. Grzesiak i M. Kuchciński powinni byli zapłacić łącznie 9 tys. zł ? przyp. MG). 9 grudnia 1993 r. wyrok się uprawomocnił. W lutym 1994 r. wyrok uzyskał klauzulę wykonalności. Od tej pory rola sądu się skończyła.
Poseł zlekceważył wyrok
9 listopada br. minęło już 14 lat od ogłoszenia wyroku. Wyroku, który nigdy nie został wykonany. Marek Kuchciński nigdy nie opublikował na łamach naszego tygodnika oświadczenia, odwołującego nieprawdziwe zarzuty w stosunku do J. Kalinowskiego i nigdy nie zapłacił 9 tys. zł. W 2001 r. został posłem i od tego czasu chronił go immunitet.
Józef Kalinowski uważa, że poseł po prostu olał ten wyrok. Oddając sprawę do sądu, miał nadzieję na przeprosiny, które zdjęłyby z niego cień przestępcy. Od tamtego czasu jest z dala od polityki, a gdy widzi w telewizorze M. Kuchcińskiego z miejsca wyłącza urządzenie. Kilka miesięcy od uprawomocnienia się wyroku poprosił komornika o wyegzekwowanie należności. Ten jednak zażądał wpłaty z góry 25 procent ściąganej sumy jako opłaty za jego pracę. Zrezygnował, bo nie miał tylu pieniędzy. W ciągu 14 lat tylko raz stanął oko w oko z posłem Kuchcińskim. Dyrektor jarosławskiego ?plastyka? nie wie, czy udawał, że go nie poznaje, czy nie, ale nie ukłonili się sobie.
Już nic nie musi?
Poseł Kuchciński nie przeprosił i nie zapłacił i już nie musi tego robić. Wyrok po 10 latach uległ przedawnieniu. ? Obowiązkiem każdego skazanego jest wywiązanie się z prawomocnego wyroku. Każdy powinien go uszanować. Ten wyrok był z powództwa cywilnego, więc o jego wyegzekwowanie musiał postarać się powód, składając odpowiedni wniosek o egzekucję komorniczą ? mówi rzecznik Sądu Okręgowego w Przemyślu Lucyna Oleszek. ? Każde wykonanie wyroku, tak w postępowaniu karnym, jak i cywilnym, ulega przedawnieniu. W wypadku tejże sprawy nastąpiło przedawnienie po upływie 10 lat. To sprawia, że nie można już dochodzić tego roszczenia ? podsumowała L. Oleszek.
Ja tego pana nie znam
Zapytaliśmy posła M. Kuchcińskiego, dlaczego nie wywiązał się z prawomocnego wyroku, dlaczego go nie uszanował. Odpowiedział bardzo lapidarnie: ? Tę sprawę pozostawiam adwokatom. Nie złożyłem odwołania od wyroku ze względów technicznych. Ja tego pana w ogóle nie znam. Ubolewam, że dziennikarze zajmują się jeszcze tą sprawą, że ich to tak interesuje. Jest przecież tyle ważniejszych spraw.